bjag

napisał o Noc żywych trupów

Do Romerowskiego klasyka mam osobisty stosunek. To chyba pierwszy horror, jaki w życiu obejrzałem – w każdym razie niczego obejrzanego wcześniej nie pamiętam. Ośmiolatkowi czarno-białe żywe trupy śniły się przez wiele nocy. Nic dziwnego. NŻT nawet „po latach” zaskakuje kilkoma mocnymi scenami. Z ogólną oceną filmu jest jednak spory problem. Pół biedy, gdyby był to klasyk, który się zestarzał, bo wtedy można by go po prostu podsumować owym wszystko wyjaśniającym, czterowyrazowym frazesem. Szkopuł w tym, że tak naprawdę zestarzały się tylko niektóre partie słynnego horroru. Scena na cmentarzu wciąż stanowi mocne otwarcie, późniejsza inwazja powstałych z grobów na obity deskami dom nadal trzyma w napięciu, a brawurowego, pozostawiającego widza w stanie ponurego szoku zakończenia nie powstydziłby się ambitny współczesny film grozy. Jednakże „Noc...” siada na długie pół godziny gdzieś w środku. Winę ponosi przede wszystkim histeryzująca, męcząca postać Barbary. „They came for her too late”.