bjag

napisał o Life

Recenzenci brutalnie obeszli się z tym dziełem. Niby przebąkiwali, że nie najgorszy, jednak przede wszystkim krytykowali rzekomy brak oryginalności oraz scenariuszowe wpadki. Niesłusznie i niesprawiedliwie. „Life” to bowiem film (pod)gatunkowo nowatorski, dokonujący prawie bezbłędnego zespolenia dwóch koncepcji, starej i nowej. Ta stara sięga roku 1979. Tak jak w „Ósmym pasażerze Nostromo”, tak i w „Life” na kosmicznym pokładzie grasuje obcy drapieżnik, który w błyskawicznym tempie dorasta na oczach nieświadomej niebezpieczeństwa załogi... zaś potem robi się za późno, aby go powstrzymać. Odtwórcze? No właśnie nie, ponieważ „Life” zostaje wyniesione na wyższą orbitę przez koncepcję świeższą, wywodząca się z „Grawitacji”: rozegrać dynamiczny filmy w przestrzeni kosmicznej w realistyczny sposób oddając warunki nieważkości. Żałuję jedynie, że twórcy poprzestali na sprawnym rzemiośle, że nie odważyli się wykorzystać tytułu, by przemycić jakąś egzystencjalną treść. Za to zakończenie – pycha.