bjag

napisał o Uciekaj!

Śmiać się czy płakać? Jordan Peele, niższa połowa skeczowego duetu Key & Peele, nakręcił swą pierwszą pełnometrażową fabułę. Wyszła mu nierówno, takoż w sensie warsztatowym jak i gatunkowym. Przede wszystkim jednak „Uciekaj!” małpuje, czerpie bezwstydnie garściami z „Żon ze Stepford”. Podobieństwo koncepcyjne nakazuje spojrzeć nań jak na rasowy retelling produkcji z 1975 r. Spokojnie, to nie spojler: Kto „Żon...” nie zna, nie będzie wiedział, o co chodzi, a kto je w tej czy innej wersji zdążył poznać, przejrzy wnet intrygę „Uciekaj!” na wylot. Debiut Peele'a jako retelling sprawdza się tak sobie. Zawiera zbyt wiele tropów rodem z klasy kina B i zbyt mało inteligentnego komentarza społecznego. Połączenie thrillera z czarną komedią też nie wypaliło, szwy są widoczne jak na głowie. W finale zaś zaprzepaszczono szansę na okrutny, ale całkowicie logiczny zwrot akcji. Wyróżnić należy powściągliwe aktorstwo Daniela Kaluuyi, który wie dokładnie, kiedy pokerowa mimika jego bohatera musi pęknąć.

No nie wiem, czy to wada, że "Uciekaj" kojarzy się z "Żonami ze Stepford". To fajna książka jest, i ogólnie dość wpływowa w świecie popkultury, i jej znajomość jakoś mi nie zrujnowała seansu. :) Zresztą Peele chyba nawet nie ukrywał tej inspiracji.

A co do finału, to on miał być prawie taki, jak oczekiwałeś Tzn trochę jak w "Nocy żywych trupów". ;) Ale ostatecznie filmowcy uznali, że przyda się trochę optymizmu.

Zważywszy, że film nie jest ponury w swojej wymowie, unhappy-end przydałby się jako końcowy twist.