bjag

napisał o Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową

Będę musiał kiedyś ułożyć listę grzechów głównych popełnianych przez kiepskie filmy. Kiczowatość, złamane tempo, logicznie spróchniały scenariusz... Przypuszczam, że najciekawsze okażą się wówczas dzieła, których reżyserzy z grzechami tylko igrają (świadomie bądź nie), lecz powstrzymują się w ostatniej chwili przed ich popełnieniem. W tym ujęciu będę musiał rozpatrzyć dokładniej filmy Zanussiego, które są inteligentne i PRAWIE przeintelektualizowane. Lecz „prawie” robi ogromną różnicę. W „Życiu...”, jednym z najgłośniejszych utworów warszawskiego reżysera (z wykształcenia fizyka i filozofa), obserwujemy ostatnie miesiące życia doktora Berga, nieuleczalnie chorego na raka płuc. W gruncie rzeczy jest to refleksyjny snuj – dużo rozmyślań o umieraniu, niewiele akcji. Wystarczy wspomnieć drugą część „Dekalogu”, by uświadomić sobie, że Kieślowski wyciągnąłby z tego materiału dużo więcej. Niemniej o sukcesie „Życia...” przesądza fenomenalny Zapasiewicz oraz, cóż, oraz inteligencja Zanussiego.