bjag

napisał o Milczenie owiec

Ciężko rzec coś odkrywczego o filmie ze ścisłej czołówki thrillerów lat 90.; jednym z trzech dzieł w historii, które zgarnęły pięć najważniejszych Oskarów (najlepszy film, najlepsza reżyseria, najlepszy scenariusz, najlepsze role pierwszoplanowe). Wszyscy znamy Hannibala Lectera, postać doskonale szarą, której Dexter mógłby zmywać naczynia po kolacji. Dopiero teraz zauważyłem, jak często reżyser Jonathan Demme robi statyczne zbliżenia na twarze podczas dialogów. Cięcia następują z każdą repliką. Przy kiepskich aktorach taki ryzykowny zabieg zdjęciowy pogrzebałby „Milczenie owiec” ze szczętem. Jednak Hopkinsowi partnerują Foster, Glenn oraz przerażający Ted Levine w roli psychopaty. Autentyczne ekspresje ich „gadających głów” przez dwie godziny z łatwością utrzymują nasze zainteresowanie. Bez intensywnej gry twarzami film ogromnego sukcesu chyba by nie odniósł, gdyż jak na thriller dużo się tu gada, a stosunkowo mało dzieje. To Demme i aktorzy wycisnęli scenariusz do ostatniej kropelki.